2021-03-02

Niejedna kula u nogi i ...frazeologia

 

Prezes Zarządu KSM:

mgr Krystyna Piasecka

 

Szanowni państwo - czytelnicy niniejszego felietonu!

Nie sądzę, bym musiała komukolwiek spośród P.T. Państwa tłumaczyć, co oznacza wyrażenie „kula u nogi" (jak mówią specjaliści od językoznawstwa – jest to językowy związek frazeologiczny). Natomiast czuję, że powinnam wytłumaczyć się, dlaczego zaczynam w początkach Nowego 2021 Roku swoje comiesięczne refleksje takim raczej minorowym zwrotem. Po prostu są kwestie, które - tak służbowo, jak i prywatnie - każdemu z nas, w mniejszym lub większym zakresie, jawią się czasem ową przysłowiową „kulą u nogi".


Nie pogrążają nas, bo przecież suniemy do przodu, ale skutecznie, właśnie niczym „kula u nogi", ów nasz „marsz", nasz rozwój - spowalniają. Czasem dotyczą ogółu spółdzielców, a niekiedy spośród nas tylko pewnej grupy lub jednostek. Powstają niekiedy daleko, na szczytach władzy, albo też rodzą się w nas samych, w naszej mentalności lub takim, a nie innym pojmowaniu obecnej rzeczywistości. Marzy mi się, bym nie musiała wracać do omawianych dziś kwestii, ale czy tak będzie, trudno zgadnąć. Tym bardziej, że pewne sprawy już kiedyś były przedstawiane. By natomiast przerwać faktograficzną monotonię tekstu, pozwalam sobie również na pewne gramatyczne odniesienia, dla podkreślenia, że tak naprawdę nic nowego się nie dzieje, bo na wszystko już dawno temu znaleziono stosowne określenia.

 

Drodzy Państwo,
Zacznę od czegoś, co ma swe korzenie w czasach dość dawno minionej PRL. Chodzi o książeczki mieszkaniowe, które są jeszcze w posiadaniu wielu rodzin. Tylko wcześniej urodzeni Czytelnicy wiedzą, że ongiś, by uzyskać upragnione mieszkanie spółdzielcze, trzeba było być członkiem spółdzielni, a członkiem spółdzielni mógł zostać tylko ten, kto był pełnoletni i potrafił udokumentować posiadanie wymaganego finansowego wkładu mieszkaniowego - w międzyczasie - (to już w latach 80-tych ubiegłego wieku) oczekiwał na członkostwo, gromadząc tenże wkład na specjalnych indywidualnych kontach bankowych w PKO jako kandydat na członka. Oczywiście przytoczyłam informację mocno skróconą. Zgodnie z państwowymi uregulowaniami prawnymi gromadzenie lub końcowe zgromadzenie pieniędzy potwierdzały książeczki mieszkaniowe. Szacunkowo tą drogą upragnione „M" uzyskało w kraju kilkanaście milionów rodzin. Ale kolejny milion już tego celu w ten sposób nie zrealizował, bowiem w wyniku zmian ustrojowych, a w konsekwencji polityki polskiego Państwa, został w pewnym sensie „na lodzie" (znów związek frazeologiczny).


Gwarancje państwowe się rozmyły, zasady i możliwości dojścia do swojego mieszkania uległy zupełnej zmianie, a wskutek hiperinflacji, która towarzyszyła polskiej gospodarce na początku lat 90-tych – wartość zgromadzonych pieniędzy uległa znacznej korekcie w następstwie ustawowej – przeprowadzonej w 1995 r. powszechnej denominacji złotego. Odbyło się to w taki sposób, że ówczesne 10.000,00 zł. uzyskało nową wartość 1 (jeden!) zł. Młodsze pokolenia, które tego nie doświadczyły i o tym nie wiedzą (bo w szkole raczej tego nie uczą), zachęcam do ewentualnych indywidualnych przeliczeń ich obecnych zasobów materialnych na tamtą, hiperinflacyjną walutę.


Ale pozostała po dziś dzień jest zaszłość w postaci miliona wciąż istniejących książeczek mieszkaniowych (według oficjalnie publikowanych danych), na których w skali kraju jest ciągle około 600 milionów złotych zamrożonych oszczędności. W dokumentacji naszej Spółdzielni też jeszcze są osoby, których książeczki mieszkaniowe PKO były u nas rejestrowane i – przez zaniechanie gwarancji państwowych – nie doczekały się już docelowej realizacji. Co gorsza, ich posiadacze, mocą ustawy z 20 lipca 2017 roku, chociaż byli zarejestrowani jako członkowie oczekujący, zostali pozbawieni swego członkostwa w Spółdzielni. Wprawdzie Państwo umożliwiło właścicielom takich rachunków wykorzystanie zgromadzonych na nich oszczędności, np. na cele remontowe i budowlane wraz ze stosowną premią (która jest formą rekompensaty z tytułu długoletniego oszczędzania i utraconej pierwotnej siły nabywczej tych lokat) – ale były to uprawnienia ograniczone do ściśle określonych sytuacji. Teraz posiadaczom owych książeczek mogę przekazać pomyślniejszą informację. Otóż od 19 stycznia 2021 roku weszła w życie ustawa o zmianie niektórych ustaw wspierających rozwój mieszkalnictwa (Dz. U z 4.01.2021 r., poz. 11), dająca nowe poszerzone możliwości zdyskontowania efektów dawnego oszczędzania.


Nie przytoczę, co oczywiste, całości ustawy (odsyłam zainteresowanych do jej uważnego przestudiowania), ale wskazuję, że do dotychczasowych możliwości (takich jak uzyskanie państwowej premii gwarancyjnej na jednorazowe wydatki na zakup mieszkania lub budowę domu, wniesienie wkładu własnego do kredytu hipotecznego lub wpłaty do TBS, wymiana okien, instalacji gazowej lub elektrycznej) doszła możliwość wykorzystania oszczędności wraz z premią na pokrycie kosztów poniesionych w związku z przekształceniem prawa użytkowania wieczystego gruntu na prawo własności, termoizolację nieruchomości mieszkalnej, montaż albo wymianę instalacji wodno-kanalizacyjnej, elektrycznej oraz gazowej, pokrycie kosztów związanych z dochodzeniem do własności nieruchomości na drodze najmu instytucjonalnego.


Premię można też będzie dostać na zakup mieszkania lub domu jednorodzinnego na rynku wtórnym, również w części ułamkowej, pod warunkiem że prawo własności nie będzie mniejsze niż jedna czwarta takiego mieszkania lub domu. Właściciele książeczek mieszkaniowych uzyskują także pierwszeństwo przy realizacji wniosków o zawarcie umowy najmu w programie „Mieszkanie na start".


Według danych rządowych z 2019 roku wiadomo, że średnia premia gwarancyjna wynosiła ok. 10,2 tys. zł. O kwocie decyduje m.in. wysokość poszczególnych wpłat czy cena 1 m kw. powierzchni użytkowej budynku mieszkalnego. Sama likwidacja książeczki bez spełnienia warunków uprawniających do premii gwarancyjnej daje niestety niewielkie pieniądze – tylko oprocentowany wkład własny. Dlatego lepiej wybrać likwidację książeczki razem z wypłatą premii. W tym celu trzeba złożyć w oddziale PKO BP wniosek o likwidację i wypłatę premii oraz odpowiednio udokumentować tzw. dokonanie czynności uprawniającej do wypłaty premii gwarancyjnej, czyli udowodnić poniesienie wydatków na określone w ustawie cele mieszkaniowe.


O premię gwarancyjną można też ubiegać się również wtedy, gdy dokonuje się wpłat na fundusz remontowy spółdzielni (lub wspólnoty mieszkaniowej). Musi to być kwota należna za okres 12 miesięcy poprzedzających miesiąc, w którym składany jest wniosek o likwidację książeczki. Z tej możliwości, w ostatnim okresie wielu naszych mieszkańców skorzystało (likwidując swoją posiadaną książeczkę mieszkaniową lub uzyskaną od rodziny np. na drodze cesji lub spadku) – a zgodnie ze stanem faktycznym liczymy wszystkie wpłaty na ten fundusz (bez różnicowania części).


Kolejną uciążliwością na miarę „kuli u nogi" są dotąd niezakończone - czyli wciąż trwające w Katowicach - sprawy związane z wydawaniem przez Urząd Miasta zaświadczeń o przekształceniu prawa użytkowania wieczystego gruntów zabudowanych na cele mieszkaniowe w prawo własności. Według zapowiedzi prawodawców, wszystko dawno miało być zakończone. Niestety nie przewidzieli, że ich niepoparte dobrym rozeznaniem chciejstwo ma się nijak do realiów życia. W naszym mieście (podobnie jak i w wielu innych w całym kraju) porządkowanie stanu prawnego wielu gruntów nadal trwa, bowiem rozwiązać trzeba zaszłości nie tylko wieloletnie, ale także nawet wielowiekowe. To odracza procesy uwłaszczeniowe związanych z ziemią budynków mieszkalnych i innych obiektów infrastruktury. Chodzi zarówno o areały duże, liczone w setkach czy nawet tysiącach metrów, ale także i o relatywnie niewielkie, kilkumetrowe powierzchnie. Przyczyny leżą po stronie nieaktualnych, nieadekwatnych do stanów rzeczywistych zapisów w księgach wieczystych, nieujawnianiu obrotu nieruchomościami na przestrzeni wielu minionych lat i w innych tego typu zaniedbaniach.


Dotyczy to także nieukończonych przez Spółdzielnię postępowań regulacyjnych dotyczących nieruchomości gruntowych pod niektórymi garażami czy innymi budowlami.


Mimo usilnych starań w tych przypadkach trudno jest po wielu latach znaleźć prawnych właścicieli gruntów (dawno temu zmarli, nie są znane ich losy, wyemigrowali, nie są znani ich spadkobiercy), a nie zawsze można zastosować regułę zasiedzenia, choć i takie sprawy mamy w postępowaniach sądowych. Niespodziewanie odnajdywane są w archiwach testamenty czy akty darowizn, zgłaszają się z takimi dokumentami także (często z zagranicy) inne żyjące osoby. Trzeba ogromnego wysiłku i staranności, by nie uchybić prawu w owych przekształceniowych działaniach – stąd zrozumiała choć niezawiniona przewlekłość w ich załatwieniu – dla osób postronnych, a zwłaszcza zainteresowanych osobiście – nie zawsze zrozumiała.


Z niezakończonymi przekształceniami prawa użytkowania wieczystego gruntów mają do czynienia zarówno niektórzy członkowie posiadający mieszkanie w formie wyodrębnionej własności, jak i z grona mających własnościowe prawo spółdzielcze do mieszkania bądź garażu, w których imieniu z problemem tym, jak już wspomniałam, boryka się Spółdzielnia, gmina i sądy. I w ten sposób to, co wg ustawodawców miało być dawno temu załatwione, „ciągnie się jak guma do żucia" (znów związek frazeologiczny).


Skoro piszę o prawie do własności nieruchomości, to muszę zwrócić uwagę na istnienie u niektórych spółdzielców i właścicieli lokali – wcale nieodosobnionego – przekonania, że mając w ręku zaświadczenie o byciu właścicielem określonego lokalu (mieszkania, piwnicy, komórki lokatorskiej, garażu) i jakiegoś tam procentu, a raczej jego ułamka terenu wspólnego z innymi właścicielami, zyskują uprawnienia do tego, iż mogą żądać wyznaczenia konkretnej, „mojej" powierzchni – w klatce schodowej, na korytarzu, nawet na dachu i (przede wszystkim!) na terenie gruntu przylegającego do budynku, w którym mieszkam (lub mam swoją własność, nawet jeśli de facto mieszkam gdzie indziej).


Zachodzi tu niezrozumienie pojęcia posiadanego udziału we współwłasności odrębnego dobra – następstwem czego jest to domaganie się wskazania tych kilku metrów kwadratowych, które są „moją" i „tylko moją" własnością – w pobliżu domu, na chodniku, trawniku, klombie, by np. ustawiać tam swój samochód. Wyobrażacie sobie Szanowni Czytelnicy te niezliczone konflikty, jakie by wtedy powstały, bo przecież jednocześnie zafunkcjonowałaby zasada: „co twoje – to moje, a co moje – to nie rusz"? Albo polemiki – dlaczego mam mieć ten „kawałek" gdy chciałabym/chciałbym inny, i dlaczego np. już ktoś inny ma do niego prawo, jak to prawo uzyskał?, itd.


Takie stawianie sprawy jest totalnym nieporozumieniem i niezrozumieniem ustawowego prawa. Procentowy udział we wspólnej własności nie jest tożsamy z wyznaczaniem i wskazaniem konkretnej powierzchni. Wspólna własność w ramach konkretnej nieruchomości jest niepodzielna i nie jest wyodrębniana. Stanowi określoną wartość, ale tak samo generuje pewne koszty, jakie trzeba ponosić na jej utrzymanie. Ułamkowy udział w danej własności, stanowi o obowiązku i sposobie uczestniczenia w zakresie kosztów jej utrzymania i eksploatacji. Wnioski o wyznaczanie konkretnej powierzchni gruntu, czy innej części wspólnie użytkowanych elementów – odpowiadającej ułamkowi procentu własności związanej z mieszkaniem – są bezzasadne, a oczekiwania z założenia chybione. Z tych względów także wszelkie zdarzające się czasem wnioski wiążące się nawet z racjonalnym zagospodarowaniem na indywidualny cel choćby fragmentu części wspólnej, wymagają akceptacji wszystkich współwłaścicieli tejże nieruchomości.


Nas, działaczy spółdzielczych i wielu członków od lat niepokoi też kontynuacja prowadzonej przez kolejne polskie rządy (zaiste godna lepszej sprawy) – linii upowszechniania czarnego, negatywnego piaru wobec spółdzielczości mieszkaniowej. Oczywiście nie o zakonnika pijara w czarnym habicie tu chodzi, lecz o niegodziwe, szkalujące przedstawianie (kogoś lub czegoś), a nazwa wzięła się od skrótu PR – angielskiego „public relations". Żywy język nie zawsze jednak stosuje się do kanonów i miast „czarnego PR" funkcjonuje czarny pijar. Stosowany jest m.in. do wymyślania co rusz to nowych instytucji i organizacji, które (zdaniem przeciwników ruchu spółdzielczego) winny ten ruch zastąpić. Ostatnio lansowane są tak zwane kooperatywy mieszkaniowe oraz społeczne inicjatywy mieszkaniowe (tak mają być przemianowane lub zastąpione obecne TBS-y), i coraz to inne, podobne „twory", których powstanie ma rzekomo doprowadzić do szybkiej poprawy sytuacji mieszkaniowej w Polsce.


Oczywiście wszystkie drogi, które prowadzą do celu są cenne, ale zastanówmy się czy i po co tworzyć od podstaw nowe (a często niedoskonałe) byty, które będą dopiero się organizować i uczyć (najczęściej na błędach), podczas gdy są w Polsce struktury istniejące od dawne i zdolne, a także gotowe do wykorzystania swych mocy przerobowych i kadr, mogące „podjąć z marszu" (znowu kłania się frazeologia) tak poważne wyzwania i realizować je z sukcesem dla społeczeństwa i kraju. Wystarczy tylko prawnie określić ramy takiego działania i nie zmieniać nieustannie „reguł gry".
Interes publiczny wymaga rzetelnego kalkulowania przyszłych korzyści dla ogółu i obiektywnej, odpolitycznionej oceny. Niestety, obecnie nic nie wskazuje, żeby nasi ustawodawcy zechcieli bez uprzedzeń uznać i wykorzystać siłę tkwiącą w spółdzielczości mieszkaniowej. Wydaje się, że ta forma gospodarowania, mimo już ponadwiekowej tradycji i ewidentnych, nie do przecenienia dokonań – jawi się im taką „kulą u nogi". Ze smutkiem w tym miejscu przyznaję, że to samo można powiedzieć o wszystkich, po kolei, poprzednich ekipach rządzących w naszym kraju, bo i w czasach PRL i współczesnych – spółdzielczość mieszkaniowa – była i jest wygodnym „chłopcem do bicia" (zawsze się przecież znajdzie przykłady wzbudzające niezadowolenie konkretnych interesariuszy) i nigdy nie była hołubiona i właściwie doceniana.


Może problem tkwił i nadal tkwi w obawach polityków przed siłą demokracji, która jest cechą spółdzielczości, którą ma ona wpisaną w zasady i która nadal tkwi w tym ruchu?!. Cóż – to mój pogląd (choć na jego poparcie mogłabym służyć jeszcze wieloma innymi argumentami). Wielu może się nie zgadzać z moim zdaniem, ale uważam, że te „nowe" inicjatywy jakoś wiele wzorców spółdzielczych starają się przemycić do swoich „nowatorskich" pomysłów i lansować jako swoje odkrywcze pomysły. To ciekawe, że używają przy tym spolszczonego słowa kooperatywa, które jest kalką językową z co-operative. Wszak Międzynarodowy Związek Spółdzielczości w wersji angielskiej nazywa się International Co-operative Aliance i dodam jeszcze, że ICA istnieje od 1895 roku. Odpowiednikiem kooperatywy w polszczyźnie jest słowo: spółdzielczość. Jeśli czynniki decydenckie lansują tworzenie kooperatyw mieszkaniowych, to nic innego – jak mówiąc poprawnie po polsku – chcą tworzyć spółdzielnie mieszkaniowe. Ale jakieś inne, „swoje", odmienne od istniejących.


My jednak, mimo wszystko, róbmy dalej swoje. Mamy nowy rok, nowe zadania, a co za tym idzie nowe wyzwania. Róbmy swoje – to, co nam dyktują normalna uczciwość zawodowa, obowiązek i dobrze rozumiany interes społeczny oraz interes naszej wspólnoty spółdzielczej. Nadzieja tkwi w ogromnej rzeszy mądrych, rozsądnych i prawych działaczy samorządowych, a także szerokiej grupie członków uznających zasadę, że: razem, wespół, możemy bardzo dużo zdziałać, zwłaszcza wszędzie tam, gdzie jednostka pozostaje bezradna i bezsilna. To nasz potencjał i perspektywa na dalszy rozwój. Dziękuję za uwagę.

 

Ze spółdzielczymi
pozdrowieniami
KRYSTYNA PIASECKA



     

 
 
Wiadomości


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych.
Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia.
Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.
Więcej informacji: Polityka prywatności (Cookies-RODO)