2019-04-18

Łamańce językowe i prawne

 

Prezes Zarządu KSM:

mgr Krystyna Piasecka

 

Szanowni Czytelnicy Drodzy Spółdzielcy. Członkowie naszej rodziny spółdzielczej!

 

Jeśli sięgacie Państwo aktualnie do lektury moich refleksji – to od razu bardzo proszę (proponuję) o głośne czytanie dalszego ciągu tekstu – uwaga: już! – i przyznanie mi racji, że kto ma bardzo czuły słuch, ten usłyszy jak: w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie i wie, że Szczebrzeszyn z tego słynie, idąc drogą zauważy, że: w czasie suszy szosa sucha, pośród wielkich gabarytów wystawionych przy śmietniku zobaczy jakiś: stół z powyłamywanymi nogami, bawi się opowiastką z królewskiego dworu mówiąc: król Karol kupił królowej Karolinie kosztowne korale koloru koralowego, będąc miłośnikiem formuły I. (i wielbicielem Roberta Kubicy) wie, że: na wyścigach wyścigowych wyścigówek wyścigowa wyścigówka wyścignęła wyścigową wyścigówkę wygrywając wyścig wyścigowych wyścigówek, niesmaczna mu jest: zupa zębowa z zębów robiona i zupa dębowa z dębu robiona ponieważ ząb zupa zębowa i dąb zupa dębowa, a chcąc poznać wysublimowanie poziomu czyjejś wiedzy zadaje pytanie: czy pan(i) czyta cytaty Tacyta ?

 

Chyba wystarczy. Spocznij. Proponuję przejść do cichego, w myślach czytania. Tę chwilę – co by nie było – rozrywki z łamańcami językowymi zadałam Państwu gwoli rozweselenia nieco ciężkawej atmosfery – być może, z uwagi na święta – panującej przy świątecznym, wielkanocnym stole (pełnym smakowitości, ale których nadmierne spożywanie może – oby nie – zakończyć się na niestrawności).

 

Owymi „łamańcami" zamierzałam przypomnieć lub uzmysłowić, że nie bez powodu ojczysty nasz język uważany jest za jeden z najtrudniejszych do opanowania na świecie. Widać jednak, że „łamańce" takie lubimy – i świadomie lub nie – przenosimy je do innych niżmowa sfer życia. Mowie najbliższe jest słowo pisane. W tej zaś dziedzinie w dość powszechnej ocenie przoduje od pewnego już czasu – każdy sobie odpowie sam – jakiego? – wcale nie prasa czy literatura – ale.... prawodawstwo. Arcybogate w podobne, ale już jurystyczne „łamańce"i w swej mnogości aktów prawnych powodujące, że nie bez kozery polskie prawo także należy w skali globalnej do najbardziej skomplikowanych.

 

Gremia stanowiące to prawo – to parlamentarzyści – nasze polityczne elity sprawujące w ten sposób swój mandat.

 

To oczywiste i nie odkrywam tu żadnej Ameryki. Politykę uprawiać jest łatwiej niż stanowić spójne i przejrzyste, zrozumiałe dla wszystkich prawo. Początkiem kłopotów z „rozgryzieniem" naszego prawa jest jego nadmierna ilość. Posłużę się opublikowanymi w internecie danymi z międzynarodowej firmy Grant Thornton International Ltd (organizacji zrzeszającej niezależne firmy świadczące usługi audytorskie i doradcze, działającej w 120 państwach), z których wynika, że w roku 2016 weszły w RP w życie państwowe przepisy prawne (ustawy, rozporządzenia, zarządzenia) o łącznej objętości 30 tysięcy stron znormalizowanego maszynopisu w formacie A4 (bez uwzględniania odnośników), w roku 2017 roku wprowadzone prawo zajęło 27,1 tys. stron, a w roku 2018 „tylko" 14,8 tys. stron. Za trzy lata łącznie 71,9 tysięcy stron. Kto jest w stanie to przeczytać, przyswoić sobie, zapamiętać i trafnie stosować? Tym bardziej, że (jak wynika ze statystycznych wyliczeń GTI Ltd) w jednym akcie prawnym znajdują się średnio 24 odwołania do innych aktów prawnych).

 

Oczywiście, nie ma obowiązku, czy potrzeby, aby każdy obywatel zapoznawał się z tą mnogością przepisów. Jednak zawsze każdy musi być świadom tego, że nieznajomość prawa nie zwalnia od odpowiedzialności – co jest przeniesieniem do współczesności zasad prawa rzymskiego „ignorantia legis non excusat" – nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem oraz „ignorantia iuris nocet" – nieznajomość prawa szkodzi. Jako ciekawostkę w tym miejscu warto podać, że na kolumnadzie gmachu Sądu Najwyższego w Warszawie wypisanych jest 86 starożytnych paremii prawniczych, a pośród nich jest także: „Ignorantia iuris nocet, ignorantia facti non nocet" – Nieznajomość prawa szkodzi, nieznajomość faktu nie szkodzi.

 

A zatem mamy świadomość przydatności znajomości prawa, a w wielu przypadkach niezbędnej konieczności tego. Świadomość ta przyświeca każdej organizacji, instytucji czy firmie – a zatem nieustannie też nam, w naszej bieżącej pracy w Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej. I tak jak innych obowiązuje nas coraz bardziej rosnąca ilość aktów prawnych państwowych i prawa miejscowego (wojewódzkiego, miejskiego itd.). Nas – mam tu na myśli Spółdzielnię jako statutowo „dobrowolne zrzeszenie nieograniczonej liczby osób" – (czyli i instytucję i tworzących ją członków), a także nas – jako przedsiębiorstwo (wyodrębnioną prawnie i ekonomicznie jednostkę gospodarczą).

 

Gdybyż można się było ograniczyć w uznaniu potrzeby znajomości i stosowania prawa do samego Statutu KSM i wskazanych w nim dwu ustaw: „z dnia 15.12.2000 roku – o spółdzielniach mieszkaniowych, ustawy z dnia 16.09.1982 roku – Prawo spółdzielcze". Niestety. Po tej egzemplifikacji są jeszcze i dwa dalsze słowa: „innych ustaw". I w tym właśnie sęk, a z sękami – wiadomo – sprawa niełatwa. Potwierdzeniem niech (nie w sposób przenośny, ale na serio) będą chociażby moje publikacje na łamach Wspólnych Spraw, w których na przestrzeni minionego półtora roku aż ośmiokrotnie*) omawiałam różnorodne kwestie, niezmiernie istotne dla Spółdzielni i każdego z jej członków, a związane z coraz to nowymi przepisami (wprowadzanymi od Sejmu, przez rząd, po Radę Miasta) i ich skutkami w praktycznej realizacji litery prawa.

 

Tymczasem mnogość wprowadzanych przepisów (często w pospiesznej i oględnie to określając niedbałej legislacji) powoduje, że prawodawcy w chwili stanowienia jakiegoś aktu prawa (nie odkrywam tu Ameryki) nie zawsze zdają sobie do końca sprawę z wszystkich możliwych (odbiegających od zakładanego efektu) skutków wprowadzanego aktu. Dopiero – po alarmach wykonawców owego prawa odczuwających je w bieżącym wdrażaniu – gwałtownie dokonują modyfikacji w dopiero co ustalonych przepisach. Kto śledzi na bieżąco medialne doniesienia z sejmowo - rządowych ław, ma aż nadto tego przykładów. Najnowszym jest, jak pokazuje życie, pilna potrzeba nowelizacji tzw. ustawy uwłaszczeniowej z 20 lipca 2018 r. (Dz.U. 2018 poz. 1716) – o czym bliżej w odrębnym artykule w niniejszym wydaniu „WS". Wszystko to można nazwać inflacją prawa. Od pewnego czasu pojęcia tego już zresztą się w Polsce używa w związku z tak wyraźną nadregulacją prawną i tworzeniem nadmiernej liczby aktów prawnych, zbytniej ich szczegółowości, częstej niespójności pomiędzy poszczególnymi aktami i tym samym w skutek tego niskiej ich jakości.

 

Ta inflacja prawa przypomina nam inflację ekonomiczną. Sądzę, że większość z czytających ten felieton (dotyczy głównie starszych roczników) ma jeszcze w pamięci hiperinflację panującą w Polsce na przełomie lat 80. i 90. minionego wieku. Zatem tylko wspomnę (a okazjonalnie poinformuję też i młodych Czytelników), iż występująca w połowie marca 1990 roku wg ówczesnego ogłoszenia Głównego Urzędu Statystycznego inflacja rok do roku 1988/89 wyniosła 1360%. Miesięczne wypłaty wynosiły ówcześnie wiele milionów złotych (bo średnią, państwową było 5,3 mln złotych), lecz siła nabywcza pieniądza była niewiele warta – że praktycznie niczego prawie nie można było kupić. A ceny były horrendalne, przykładowo: jajko 2200 zł, chleb 6700 zł, 1 litr mleka 5700 zł, 1 kg szynki 128.000 zł. Hiperinflację – nadpodaż pieniądza i deficyt budżetowy – zdławił dopiero pakiet reform zwany „planem Balcerowicza" przeprowadzany „szokowo" od 1 stycznia 1990 roku, a od 1 stycznia 1995 roku wprowadzający (drogą denominacji złotego) nową jednostkę pieniężną o symbolu PLN, w przeliczeniu: 10.000 zł (starych) = 1 PLN.

 

Mając w pamięci tę finansową inflację tak obawiamy się obecnie postępującej inflacji prawa – jako że skutki prawne, konsekwencje pospiesznych i byle jak, czy też bez należytej staranności tworzonych aktów prawnych – są nie do uniknięcia. Za Internetowym Systemem Aktów Prawnych (ISAP – 3.08.2018 r.) podaję, że w Polsce obowiązywało wtedy 20 tysięcy aktów prawnych, a od tego czasu sporo ich przybyło. Eksperci podkreślają, że widoczna w Polsce i narastająca „inflacja prawa" ma wiele niekorzystnych konsekwencji, takich jak obok niespójności przepisów również rozmycie odpowiedzialności za ich wprowadzanie, uznaniowość w interpretacji, formalizm, wymagana konieczność częstych nowelizacji – prowadzą do rozrostu biurokracji.

 

Za słowami tymi – wielce uogólniającymi – kryją się konkretne incydenty dotyczące i pojedynczych i milionów obywateli. Koszula bliższa ciału. W Spółdzielni naszej nie zajmujemy się całym społeczeństwem polskim, a jedynie (aż) niemal 20 tysiącami członków (i siłą rzeczy – drugą taką samą liczba osób z ich rodzin). A przecież co człowiek – to inny casus prawny. Przykład pierwszy z brzegu. W myśl tej samej ustawy, w tym samym czasie i w tej samej instytucji spółdzielczej – dla wszystkich zaistniał przepis prawny, ale nie tak samo dla poszczególnych osób. Jedni, pełnoprawni członkowie – ustawowo, „automatycznie" zostali swego członkostwa w Spółdzielni pozbawieni, innym – bez ich jakiejkolwiek deklaracji – członkostwo to „automatycznie" nadano. Wszystko przymusowo i bez odwołania. Czyż trzeba jeszcze wyrazistszego przykładu od kwestii członkowskiej w spółdzielniach mieszkaniowych, czyli z definicji ustawowej „dobrowolnego zrzeszenia" – by wskazywać na inflację polskiego prawa?

 

Ostatni z „łamańców" językowych, jakie na wstępie pozwoliłam sobie przytoczyć, brzmi: czy pan(i) czyta cytaty Tacyta? Wracam do niego, bo właśnie pragnę tutaj przytoczyć jeden z cytatów z myśli Publiusza Kornelisza Tacyta, rzymskiego historyka i prawnika (55-120 n.e.), który pochodzi z jego „Roczników" i jest nie tylko powszechnie znaną, ale i niejednokrotnie i nie tylko przez jurystów powtarzaną w każdym z państw, w każdym z języków sentencją (proszę zajrzyjcie Państwo doencyklopedii lub internetu!). A brzmi ona: „corruptissima re publica plurimae leges". Jeśli zaś chodzi o tłumaczenia na język polski, to jest ich wiele, oto najbardziej znane: – „zepsute państwo mnoży ustawy"; „im bardziej chore państwo, tym więcej w nim praw"; „przy największym państwa nierządzie najliczniejsze są prawa"; „im większy nieład w państwie, tym liczniejsze ustawy"; „w najbardziej skorumpowanym państwie najwięcej praw"; „im bardziej chore jest państwo, tym więcej w nim ustaw i rozporządzeń".

 

Nie podejmuję się rozstrzygnięcia – który językowy przekład jest najtrafniejszy, skoro łacinnicy mają z tym problem. Wszelako, na wszelki wypadek cytuję całe Tacytowe zdanie, którego częścią jest omawiana myśl: „Iamque non modo in commune sed in singulos homines latae quaestiones, et corruptissima re publica plurimae leges." (Annales, Libro III, wiersz 27).

 

Ale w tym wypadku – nie poprawność tłumaczenia jest sprawą najważniejszą. Sedno tkwi w ilości i (byle) jakości tworzonego u nas prawa. Ma ono służyć społeczeństwu obywatelskiemu w jednakowym i najlepszym traktowaniu, ugruntowaniu wolności, praworządności, poczucia obywatelskiej odpowiedzialności (i jeszcze by można trochę powymieniać). Tymczasem w coraz większym zakresie w większości rodzi poczucie bezradności w obliczu rozrastającej się machiny z licznymi nakazami, zakazami, gdzie wola człowieka zostaje sprowadzona do obowiązku bezwzględnego podporządkowania się inflacyjnemu prawu pod groźbą dziwnych i licznych sankcji. Czy to tak miało być? Czy tak ma właśnie być?

 

Przepraszam, za te niewczesne filozoficzne dywagacje (zdając sobie sprawę, iż nie wszyscy czytający będą – bo nie muszą – je podzielać). Na dodatek pisane tuż przed Wielkanocą, a przecież to święta pełne radości i nadziei. Nadziei, która wiąże się ze Zmartwychwstaniem Pana i radością z tego wynikającą. Może wśród licznych miłych spotkań rodzinnych i przyjacielskich znajdzie się chwila i na tego typu refleksyjne rozmyślania, których celem byłoby odkrycie sposobu zahamowania narastania inflacyjnej fali, powstrzymania jej, póki czas i naprawienia niepożądanych negatywnych skutków.

 

Aktualizacja, modyfikacja prawa i jego reguł obowiązujących społeczeństwo i życie gospodarcze kraju, stosunków i relacji wewnętrznych i zewnętrznych jest procesem niezbędnym i oczywistym towarzyszącym rozwojowi i postępowi we wszystkich dziedzinach – toteż ani ja, ani nikt chyba tego nie neguje. Chodzi o to by poprawiać je w sposób najbardziej przyjazny temu rozwojowi, szanujący dotychczasowe dokonania poprzednich pokoleń i stwarzających dobrą perspektywę dla następnych.

 

Życzę Wszystkim Państwu, by radość i odnowa płynąca z tego najważniejszego dla Katolików Święta była Waszym udziałem – potwierdzającym, że dobro zwycięża a razem, jeśli będzie nam przyświecała wzajemna życzliwość i dążenie do określonych wspólnie, dobrych celów – pokonamy z dobrym skutkiem (choć może większym niż trzeba by było kosztem) meandry i niedoskonałości stanowionego prawa i ku powszechnemu pożytkowi.

 

Miłego wiosennego odpoczynku, spotkań i spacerów.

Radosnego Alleluja!

 

Z poważaniem

KRYSTYNA PIASECKA

 

 

 

*) WS 11/321/2017/ Analiza i wdrażanie ustawy; WS 1/323/2018/ Beczka miodu z łyżka dziegciu; WS 3/325/2018 Konstytucja i Sejm na poziomie Spółdzielni; WS 4/326/2018 ...A nie mówiłam?; WS 9/331/2018 Nowa ustawa i stary kredyt; WS 12 /334/2018 Klimat dla ludzkości, klimat dla spółdzielczości; WS 1/335/2019 Sprawy światowej, krajowej i tej domowej rangi; WS 3/337.2019 Chronimy dane osobowe członków Spółdzielni.



     

 
 
Wiadomości


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych.
Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia.
Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.
Więcej informacji: Polityka prywatności (Cookies-RODO)