2014-04-22

Prezes Zarządu KSM:

mgr Krystyna Piasecka

 

No i mamy wiosnę! Słońce, zielone drzewa, krzewy i skwery. Dość chętnie otwieramy okna – bo to i świeży powiew wiatru i niekiedy także (mimo miejskiej zabudowy) ptasi śpiew. Po zimie – chociaż tym razem dość łagodnej – i ludziom i przyrodzie chce się żyć! Kipi w nas jakaś wewnętrzna radość, odradza się chęć życia, czynienia dobrego i porządków, bo i otoczenie staje się kolorowe, weselsze (pojawia się np. coraz więcej pięknego kwiecia), zachęcając do spacerów, wyrozumiałości i życzliwości wzajemnej. Siadam zatem do biurka – i spontanicznie pisząc chcę się tym razem podzielić z Państwem takimi spostrzeżeniami z naszego spółdzielczego życia, które w tej atmosferze wiosennego wesela się mieszczą (a przynajmniej chcę od takich zacząć).


Cieszy nie tylko mnie, lecz i ogół nas działaczy samorządowych oraz pracowników, że w miarę, jak naszej instytucji przybywa lat, coraz bardziej jest zauważalny wzrost zaufania spółdzielców do Spółdzielni, do Zarządu, Rad Osiedlowych, a zwłaszcza Rady Nadzorczej, czemu coraz częściej dają wyraz w kierowanej do nas korespondencji. O listach adresowanych do Rady Nadzorczej w poprzednim wydaniu „Wspólnych Spraw" pisał jej przewodniczący. Ja zatem – podejmując tę kwestię – ograniczam się jedynie do „działki" listów do Zarządu i administracji. Jeszcze póki co większość stanowią te dostarczane osobiście, bądź przysyłane w kopertach oklejonych znaczkami pocztowymi. Przybywa jednak – co jest znakiem czasów i nowoczesności – internetowych e-maili. Aż trudno czasem uwierzyć, że piszącymi są autentycznie ci, którzy korespondencję sygnują (bo bywa, że wiek miewają... dość zaawansowany). Z nawiązanego po otrzymaniu listu kontaktu dowiadujemy się na przykład, iż: „oczywiście, że to wnuczka (lub wnuczek), studentka (gimnazjalistka, licealistka), nauczyła mnie jak korzystać z komputera, ale teraz bez niego nie mogę żyć", „przecież mam tylko 78 lat, więc chyba nie jestem za stara na internet", „cztery lata oszczędzałem i kupiłem sobie laptopa na 70. urodziny", itp. Brawo drodzy seniorzy! – bo to duch się liczy, a nie metryka (wasze maile odmładzają i Was i mnie).


Szanowni respondenci – listy wasze czytam tym chętniej, że nie są z pretensjami, ze złorzeczeniem. Ot – są też refleksjami o naszej Spółdzielni, o spółdzielczości i sytuacji w naszym kraju, o Waszych sukcesach, oczekiwaniach i troskach.


Pisze np. na adres  spółdzielca z Ligoty: „Minęło sporo lat nim i ja zrozumiałem, że będąc w Spółdzielni nie jestem tylko sam i zdany wyłącznie na samego siebie. Lata aktywności zawodowej mam za sobą. Przedsiębiorstwo, w którym dziesiątki lat przepracowałem, faktycznie nie istnieje, choć budynek dyrekcji w śródmieściu stoi, to hale produkcyjne skasowano. Zostali mi sąsiedzi z bloku, z którymi wpierw poznałem się właśnie w robocie. Obie więzi – ta zawodowa i sąsiedzka – stworzyły z nas wspólnotę. Taką ludzką. Nie zadekretowaną jakimiś przepisami. Znamy się, lubimy, nawzajem pomagamy. I nawet jeśli niekiedy na coś pozrzędzimy, to mamy wszyscy tę świadomość, że jeśli – jako mieszkańców – dotyka nas coś poważnego, to zawsze możemy liczyć na tę organizację, która nas jednoczy – czyli na Spółdzielnię Mieszkaniową. Ktoś z nas był ekonomistą, ktoś inżynierem, ktoś monterem. Znamy się na wielu sprawach. I z racji swego doświadczenia obserwujemy, oceniamy i wymieniamy między sobą uwagi na temat tego, jak funkcjonuje nasza Spółdzielnia, gdy oceniać ją jako firmę. I jak sobie radzi w obecnych, tak zwanych „rynkowych realiach". Uważamy, że dobrze, albo lepiej niż dobrze. Bo nasze dawne przedsiębiorstwo – kiedyś na Śląsku potentat – nie sprostało wymogom współczesnej gospodarki. Zaś KSM zwyczajnie istnieje. I oby tak dalej!"


Aż dech mi zaparło, gdy czytałam przytoczone tu słowa. Dziękuję za nie w imieniu całego zespołu pracowników i samorządowców. Szczególnie za wskazanie tej ludzkiej wspólnoty, której nie należy mylić z ustawową, administracyjnie zadekretowaną wspólnotą mieszkaniową, do jakiej chcą nas przymusić posłowie PO w antyspółdzielczym projekcie ustawy.


W ogólnej liczbie wpływającej do Spółdzielni korespondencji poruszanych jest sporo drażliwych i wrażliwych kwestii międzysąsiedzkich, które już nie wyglądają tak „wspólnotowo", jak w cytowanym fragmencie listu z Ligoty. Częściej jest tak – to też cytat z korespondencji mailowej – że „sąsiedzi zachowują się jak kierowca, co chce wrzucić w aucie bieg bez sprzęgła – musi zazgrzytać". I są liczne i różnorodne przykłady owych zgrzytów.


Niektóre dzieją się „od zawsze" – a to: zakłócanie miru społecznego późnymi, głośnymi powrotami sąsiadów do domu i uporczywym korzystaniem z kąpieli wyłącznie w godzinach nocnych; a to nocne pranie w automatycznej pralce z głośną pracą wirówki, która nie daje spać, także słyszalne po północy mycie naczyń w zaprogramowanym najczęściej na tę porę agregacie myjącym, zaśmiecony niedopałkami korytarz, zanieczyszczona jakimś płynem podłoga windy, stłuczona szyba w oknie na korytarzu, psia kupa tuż przy drzwiach wejściowych do budynku, auto parkujące na osiedlowym chodniku tak, że idąc trzeba schodzić na jezdnię, jakieś resztki jedzenia wyrzucone z okna na trawnik dla „głodnych ptaków", wystawianie na teren posesji papierowych „miseczek" z jedzeniem dla bezdomnych kotów, itd., itp. – wymieniać można by jeszcze długo.


Informacjom o tych zdarzeniach, a właściwie skargom na naganne zachowania sąsiadów (o nocnych rozmowach i „libacjach" nie wspominając), towarzyszy oczekiwanie „skutecznej interwencji Spółdzielni" – od natychmiastowego posprzątania poczynając, na ukaraniu sprawców kończąc. I rzeczywiście – gospodarze w ustalonych terminach sprzątają, a administracja (za pieniądze mieszkańców z ich comiesięcznych opłat za mieszkania) możliwie jak najprędzej zaszkli okno. A co z resztą? Nim informacja o aucie dotrze do Spółdzielni – kierowca dawno zdąży odjechać, libację zakończono nad ranem, a pranie już nawet wyschło. Raczej trzeba byłoby na gorąco wezwać straż miejską lub np. osobiście zwrócić szoferowi uwagę, że łamie przepisy drogowe i utrudnia ludziom życie, a mieszkającym za ścianą uzmysłowić, że na pranie i inne głośne aspekty codziennego życia w mieszkaniach jest stosowny regulamin.


A psie odchody? Toż to kwestia nierozwiązana jak Polska długa i szeroka. Owszem, w wielu miejscach, na osiedlach są specjalne kosze (opisane informacją i oznaczone wizerunkiem psa). Ale to nie pies, a jego właściciel musi doń wrzucić to, co jego pupil zostawił na trawie, asfalcie, płytkach chodnikowych, czy (nie daj Boże! – karygodne!) w osiedlowej piaskownicy. To zaś wymaga dobrego wychowania i kultury – nie pieska, choć bywa rasowy, ale paradującego z nim właściciela, świetnie sytuowanego (bo oprócz czworonoga ma i super cztery koła – „wypasioną beemwicę"). A nie stać(?) go, jest bezmyślny(?) – bo nie wpadnie na pomysł, żeby za grosze kupić woreczki na odchody, czy też nie zniży się do tak prozaicznej czynności jak sprzątanie kupy – „niech to robi Spółdzielnia, skoro jej płacę za sprzątanie, a nie to złożę skargę, że nie sprząta, bo oni tam od tego są". Cóż, we wszystkich przykładach i interwencjach faktycznie chodzi o kulturę zamieszkiwania – we wspólnocie – a kultura ludzka jest bezcenna. Nie da się jej przeliczyć na tysiące banknotów jakiejkolwiek waluty.


Bywają jednak, wcale nierzadko, sprawy jeszcze poważniejsze. Oto kilka przykładów.


Coraz częściej się zdarza, że właściciel mieszkania (sam przebywając gdzie indziej) wynajmuje swój lokal jakiejś osobie. Ma do tego prawo i w tym względzie wcale nie musi nikogo (w tym i Spółdzielni) pytać o zgodę – o czym po raz kolejny informuję tych, którzy twierdzą, że jest inaczej i obwiniają Spółdzielnię, iż rzekomo (cytat) „wyraziła zgodę na wynajęcie mieszkania jakimś dzi(...)om, do których co noc przychodzą pijani i awanturujący się klienci". Wynajęciem takim – jeśli przynosi komuś finansowe korzyści – zainteresowany jest urząd skarbowy, a jeśli zakłócany jest spokój – to jest to sprawa dla policji. Nie, Spółdzielnia wcale „nie umywa rąk" od trudnych kwestii. Tak zostało w naszym kraju ukształtowane prawo i nie możemy sięgać po kompetencje i podejmować działań, jakich nam nie przyznano.


Członek Spółdzielni, posiadacz pięciu (wszystkie na prawach wyodrębnionej własności) mieszkań (co oczywiste nagannym nie jest), nie będąc w żadnym zameldowany (gdzie mieszka – jego sprawa), składa do Zarządu KSM protest z żądaniem zdecydowanego obniżenia przez Spółdzielnię płatności miesięcznych za lokale mieszkalne i „natychmiastowego zlikwidowania niepotrzebnych funduszy – remontowego, inwestycyjnego, interwencyjnego i gruntów, bo tylko są zdzierstwem z biednych mieszkańców".


Całe szczęście, że innego zdania są ci spółdzielcy, którzy mając jedno mieszkanie i w nim zamieszkując wiedzą, iż o swój życiowy dobytek trzeba dbać, a na to trzeba jednak mieć określone środki finansowe. Zaś od strony formalno-prawnej dają temu wyraz w demokratycznym i samorządowym ustanawianiu Statutu i wewnętrznych regulaminów, decydujących także o konieczności istnienia owych funduszy i dobrze (przynajmniej póki co), że przy ich stanowieniu nie liczy się liczba posiadanych lokali. Każdy spółdzielca ma jeden głos, o takiej samej mocy prawnej (gdyby głosowano liczbą udziałów zależnych od ilości posiadanych lokali – to interes tych mniej zamożnych mógłby być mocno zagrożony).


„Stale piszecie w naszej gazecie o dewastacjach i o tym ile one nas wszystkich kosztują. Więc informuję, że widziałam, że tę tablicę domofonów w bloku (...) zrąbał syn Artur od M(...) z mieszkania nr(...). Byłam na nocnym spacerze z psem. Artur mnie nie zauważył, bo był pijany. Oddajcie go do sądu niech dostanie wyrok i za wszystko zapłaci. Piszę prawdę, więc się podpisuję, ale tylko do wiadomości Spółdzielni, bo by mi żyć nie dali". Rzeczywiście – sprawdziłam – dewastacja taka zdarzyła się, a nowa tablica i podłączenie domofonów sporo kosztowało. I cóż z tego, że ktoś widział, wskazał sprawcę, skoro świadczyć nie będzie. Zatem – znowu zgodnie z prawem – nie będzie wszczęcia postępowania przez policję oraz nie będzie sądu i kary dla pijanego wandala. A koszty ponieśli mieszkańcy osiedla.


Mieszkając razem, obok siebie, czy to sobie uświadamiamy, czy nie – tworzymy społeczną wspólnotę (przy czym forma własności lokali nie ma tu szczególnego znaczenia). Od każdego z nas zależy, jakie są w tej wspólnocie międzyludzkie relacje. Czy mieszka i żyje się nam dobrze, czy źle. Z reguły sąsiedzi są wobec siebie życzliwi, uprzejmi, nawet zaprzyjaźnieni. Ale zawsze trafi się ktoś, kto niszczy tę dobrosąsiedzką atmosferę. I niestety nie jest to szczególne odkrycie na użytek tych refleksji. Jest jak z tym przysłowiowym miodem, którego całą beczkę można popsuć jedną łyżką dziegciu (młodszych wiekiem czytelników informuję, że „dziegć" to rodzaj smoły o niemiłym zapachu, wytwarzanej z drewna, służącej ongiś m. in. celom leczniczym).


Od 2000 roku, w ostatni wtorek miesiąca maja, w całej Europie jest obchodzony Europejski Dzień Sąsiada, który został ustanowiony z inicjatywy Europejskiej Federacji dla Lokalnej Solidarności. Od kilku lat – dzień ten świętujemy też i w Polsce, obchodzimy go w naszej Spółdzielni. Warto więc, do czego zachęcam, przynajmniej w ten jeden dzień w roku zdobyć się na przyjacielski gest wobec tych, których widujemy od lat, a nie mieliśmy dotąd okazji poznać bliżej. Może i do tych sąsiadów, którzy w przeszłości w czymś się nam narazili – jako zapoczątkowanie od tego gestu lepszych relacji na przyszłość. Namawiam przeto do życzliwego zainteresowania się swoimi sąsiadami. Być może oni czegoś potrzebują, przydałaby im się pomoc, o którą nie śmią lub nie potrafią np. ze względów ambicjonalnych poprosić. A może wystarczy im tylko dobre słowo, uśmiech, czyjeś zainteresowanie, by mogli zmienić swe nastawienie do ludzi i życia (i ewentualne postępowanie, jeśli było ono dotąd naganne). Zachęcam również Państwa do poznania propozycji, jakie dla mieszkańców przygotowali na ten szczególny dzień w kalendarzu, nasi pracownicy działalności społeczno-kulturalnej. Myślę, że warto dołączyć do grona europejczyków, włączając się w integrujące „mieszkających po sąsiedzku" spotkania i imprezy okolicznościowe – szczegóły na stronie internetowej www.ksm.katowice.pl i na klubowych afiszach.


Drodzy Państwo! Otrzymacie tę gazetę w tygodniu przedświątecznym. Zapewne będzie jeszcze trochę krzątaniny – i już nastąpią, możliwie w rodzinnym gronie, dni radości. A gdy ktoś samotny – to może uda się „skrzyknąć" kilku takich jak on „singli" (modne słowo) i wspólnie podzielić się jajeczkiem i święconką. I życzyć sobie zdrowia, pogody ducha, wyzbycia trosk, po prostu – radosnych świąt! No i pozdrowić się wzajemnie: Alleluja! Chrystus zmartwychwstał! Prawdziwie zmartwychwstał! Miłego świętowania.


Z poważaniem
KRYSTYNA PIASECKA



     

 
 
Wiadomości


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych.
Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia.
Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.
Więcej informacji: Polityka prywatności (Cookies-RODO)